wtorek, 11 sierpnia 2015

Sound Shapes - Trójkąty i kwadraty...



Po czym rozpoznamy dobrą grę muzyczną? Na pewno po braku zawiłej kampanii dla jednego gracza, która usilnie próbuje z prostej gry opierającej się na klikaniu w odpowiednim rytmie stworzyć arcydzieło, które ma porwać miliony i zmusić ich do rozmyślania nad swoim życiem. Podobnie jest w przypadku Sound Shapes - platformowej gry rytmicznej, stworzonej przez SCE Santa Monica Studio odpowiedzialnego za taką familijną serię jak God of War, wydanej przez Sony Computer Entertainment, na PlayStation Vita, 3 oraz 4.
Nie znamy imienia głównego bohatera, „z czego jest zrobiony?”, „czym jest?” oraz „do czego zmierza?”. Odpowiedzi na te pytania nie znajdziemy w tej grze. Poznamy, a raczej odkryjemy radość płynącą ze zdobywania kolejnych nutek, odblokowujące nowe dźwięki na planszy.
Sound Shapes zostało podzielone na 5 krain, które zostały zaprojektowane przez: Shaw-Han Liema, Jonathana Maka, Jima Guthriea, Deadmau5a oraz Becka. Każda z nich to paczka 3 - 4 poziomów o rosnącym poziomie trudności.


Trójkąty i (kopnięte) kwadraty



Nie znam utworów żadnego z powyższych muzyków - jedynie Deadmau5 wydaje się znajomy ze  słyszenia - w związku z czym nie wiedziałem z czym będę miał do czynienia w grze, a do fanów muzyki elektronicznej nie należę. Z pewnością się teraz zapytacie: Dobra, dobra… Ale na czym polega ten tytuł? Już wyjaśniam. Polega na ukończeniu każdego poziomu. Koniec. Każda plansza ma swój unikalny motyw muzyczny, skomponowany przez jednego z pięciu wymienionych wcześniej muzyków. Poza tym, jeżeli chcemy wzbogacić nasze przejście możemy dodatkowo zdobywać rozsiane po planszy „nutki”, poszerzające gammę dźwięków/beatów lecącego w tle podkładu. Nie jest to konieczne do ukończenia poziomu, dlatego też nie uświadczymy końcowych podsumowań naszych poczynań. Zostało to zastosowane z pewnością z myślą o niedzielnych graczach, po to aby większość z nich nie miała problemu z ukończeniem tytułu i czerpała radość z „tworzenia muzyki”. Może nie jest aż tak prosto, gdyż nasza postać widocznie ma uczulenie na kolor czerwony i każdy kontakt z tym kolorem kończy się dla niej rychłą śmiercią. Na całe szczęście w świecie Sound Shapes spotkacie masę puntów kontrolnych, w znacznym stopniu ułatwiających zabawę, pozwalając na czerpanie radości z muzyki.


Do końca już nie jest tak daleko...



Mimo tego nie wiemy kim i czym jest nasza postać, możemy snuć domysły, że może być jakąś lepką istotą, gdyż jedną z jej zalet jest możliwość przyklejania się ścian i sufitów w kolorach innych niż czarny, umożliwiając w ten sposób dotarcie do miejsc, do których nie mają wstępu śmiertelnicy podlegający prawom powszechnego ciążenia. Poza tym nasza masa przypominająca jajko na miękko potrafi zmieniać prędkość toczenia, co przydaje się w momentach, gdy spotkamy na naszej drodze jakąś przepaść lub szybszego przeciwnika w śmiertelnym dla tego gatunku, kolorze czerwonym. Tak jak wspomniałem wcześniej, mamy do czynienia z grą muzyczną, w związku z czym całe poziomy wprost tętnią muzyką i dźwiękiem. Przeciwnicy - czerwone plamy bądź różnorodne kształty - poruszają się w rytm lecącego w tle motywu, który nie raz należy wyczuć aby bezpiecznie ich ominąć - napisy na  unoszących się kostkach zmieniają się wraz ze słowami piosenek, a za najbardziej uroczy element gry można bez wątpienia uznać dym ulatniający się z kominów wydający śpiewnie „Aaaaaa..”. Lokacje przez to cieszą oko oraz wprost emanują bajkowością. Gra została w pełni spolonizowana, może nie posłuchamy sobie tutaj dialogów, lecz poczytamy sobie wszystkie napisy w menu w naszym ojczystym języku.

Na zdjęciu główny bohater - jajko


Dobrze, więc łatwą część gry mamy za sobą. Czas trochę podkręcić zabawę. Po ukończeniu wszystkich podstawowych poziomów, odblokowujemy dwa dodatkowe tryby. Są to: Tryb Śmierci oraz Szkoła Beatu. Przejście pierwszego z nich to nie droga usłana różami… Sami twórcy zaznaczają, że tryb jest na tyle trudny iż może stopić nam twarz. Jeżeli już podejmiecie się ryzyka, to przygotuje się na spotkanie z muzyczną wersją Super Meat Boya a co za tym idzie - liczne chęci rzuceniem konsoli/kontrolera o podłogę. Tryb Śmierci, to zmodyfikowana wersja każdego z poziomów, polegający na wyzbieraniu wszystkich „nutek” w określonym czasie. Na całe szczęście plansze zostały ograniczone do jednego wybranego segmentu, jednak na nieszczęście wspomniane „nutki” za każdym ponownym uruchomieniem pojawiają się w losowym miejscu, w związku z czym nie ma możliwości nauczenia się położenia każdej z nich aby uprościć sobie zabawę. Na całe szczęście ukończenie każdego z Trybu Śmierci nagradza gracza srebrnym trofeum, dlatego też jeżeli należycie do grona łowców trofeów, warto zainteresować się tym tytułem. Szybka platyna (przy odpowiednim treningu) na trzech platformach gwarantowana! :D



Drugim, niesamowitym, dodatkowym trybem jest Szkoła Beatu. Tak, jeżeli macie wakacje i nie chcecie się uczyć, odpuście sobie. Jeżeli jednak nie boicie się wyzwania i muzyka w duszy Wam gra, to musicie zajrzeć do niego. Polega on na odtwarzaniu kolejnych sekcji dźwiękowych, poprzez zaznaczanie na kratownicy - taki odpowiednik pięciolinii - pojedynczego dźwięku, które później przeradzają się w poszukiwany rytm. Sprawia to niesamowitą frajdę. W podstawowej wersji gry znajdziemy aż 12, których pozytywne ukończenie każdego z nich ponownie zostaje nagrodzone srebrnym trofeum. A jest to dopiero przystawka przed daniem głównym, które przygotowali nam twórcy w postaci DLC rozszerzającym bibliotekę Szkoły Beatu o dodatkowe 55 utworów! Łowcy Trofeów, wiecie jaki to łup?!

Spoiler - rozwiązanie jednej klasówki ze Szkoły Beatu


Poza tym, w grze zagościły elementy społecznościowe. Dzięki edytorowi plansz samodzielnie możemy tworzyć lokacje, nadawać im własnego brzmienia, a następnie publikować w sieci. Jak to już nas LittleBigPlanet nauczyło, gracze to pomysłowe istoty, które nie raz wpadają na lepsze pomysły niż sami twórcy gry. Warto więc od czasu do czasu spojrzeć co nowego zostało opublikowane, bo niekiedy potrafią się trafić niesamowite perełki. 


Nie było niebieskiego


Tak prezentuje się całe Sound Shapes. Prostota zabawy, rewelacyjna muzyka oraz przyjemna dla oka bajkowa oprawa to główne zalety tej gry. Nie doświadczymy w niej urzekającej i poruszającej opowieści o kryzysie ludzkości, lecz zostaniemy pochłonięci przez wpadające w ucho rytmy, pozostające w nim na długi i to bardzo długi czas. Jeżeli więc jesteście fanami takich produkcji jak Rock Band, Guitar Hero, czy Amplitude, a nie odtrącają Was dwuwymiarowe platformówki, to jedyne co mogę Wam powiedzieć, to życzyć miłej zabawy. Gra jest dostępna za darmo w sierpniu dla subskrybentów PlayStation Plus, więc nie obawiajcie się zbytnego odchudzenia portfela.
W recenzji zabrakło Davida Podsiadło

czwartek, 16 lipca 2015

Batman: Arkham Knight - Jak dobrze kończyć to co się zaczęło

Batman należy do grona postaci, których nie trzeba przedstawiać. Dostał się do popkultury jako alter ego Buce’a Wayne’a - miliardera, który stracił rodziców i zaprzysiągł zemsty wymierzając sprawiedliwość na ulicach miasta Gotham, w którym policja nie potrafi poradzić sobie z rozszerzającą się przestępczością - stając się wzorem dla dzieciaków oraz producentów pościeli, odzieży, czy bielizny. Jednak jedynym problemem tej postaci w (naszym) świecie, nie był brak popularności lecz ostatnimi czasy słabe filmy, mogące wpłynąć na wizerunek bohatera w czarnej pelerynie i masce. Tim Burton odwalił kawał dobrej roboty wypuszczając pierwsze dwie części ”Batman” i „Powrót Batmana”, jednak takie twory jak bardzo średni Batman Forever, czy naganny Batman i Robin, dosyć szybko stały się obiektem drwin wśród widzów. Wielkim krokiem na przód była premiera trylogii Mrocznego Rycerza Christophera Nolana, która odświeżyła Bruce’a oraz jego wieczorne przebranie przedstawiając go w zupełnie innym świetle oraz otwarła drzwi przed nowymi fanami zakochanych w kreacji Jokera granego przez Heath’a Ledger’a, ale również  wyprosiła tą samą furtką niektórych miłośników wizji burtonowskiego Jokera oraz skaczącego po gargulcach Człowieka Nietoperza. Z podobnym problemem spotykali się fani innych herosów uniwersum DC, gdyż fani Marvela mogli wybierać w licznych kreskówkach ukazujących się w naszym kraju oraz w miarę dobrych filmach ze Spider - Manem na czele. Należy tu jednak wspomnieć, że tytuł najlepszej kreskówki o superbohaterach bez wątpienia należy się rewelacyjnej serii „Batman: The Animated Series”, która do dzisiaj trzyma poziom i potrafi zadowolić nawet dorosłego widza. Dobra, dobra… Jednak jak to jest z grami?


Co ja tu robię?



Z grami jak z filmami. W momencie gdy do kin trafiła pierwsza część przygód człowieka pająka, młodzi widzowie równocześnie z premierą filmu otrzymywali interaktywne przygody swojego ulubionego superbohatera na konsole stacjonarne jak i na komputery osobiste. I tym razem nasz drogi Gacek nie miał łatwo, gdyż doczekał się jedynie jednej dobrej produkcji będącą grą na licencji wspomnianej wcześniej kreskówki, otwierając się jedynie na dosyć małe grono młodych fanów. Zakochani w Batmanie musieli trochę poczekać na następną produkcję jeszcze trochę czasu, ale jak to głosi mądrość życiowa: „Jak kocha, to poczeka.” I tym razem babcine powiedzonka się nie myliły, bo na taki kawał soczystej gry, warto było poczekać.  
Istną rewolucją okazała się gra studia Rocksteady, które odwaliło kawał dobrej roboty wydając grę Batman: Arkham Asylum. Tak… Trudno jest pogodzić fanów dosyć wiekowej serii komiksów, fanów starej i nowej filmowej wizji, jak i recenzentów oraz graczy. Produkt Rocksteady robił to wyśmienicie. Rewelacyjna historia, świetnie wykreowani bohaterowie, innowacyjny system walki, a do tego wprost fenomenalny voice acting z jeszcze wspanialszym Markiem Hammilem w roli Jokera na czele. No… po prostu cudo. Twórcy  jednak nie spoczywając na laurach postanowili kontynuować przygody nietoperza wydając kolejną część zatytułowaną Batman: Arkham City, która zdefiniowała na nowo pojęcie „gra z otwartym światem o superbohaterze”. Masa innowacji w tym liczne misje poboczne, polepszona grafika, jeszcze ciekawsza historia oraz jeszcze lepsza mechanika walki spowodowały, że po ten tytuł sięgnęła jeszcze większa liczba graczy, a sama gra - po tytuł gry roku 2011. Twórcy widząc potencjał drzemiący w Batmanie postanowili wydać grę Batman: Arkham Origins będące prequelem serii Arkham, za które odpowiedzialne nie było już studio Rocksteady, lecz WB Games Montreal, które ładnie mówiąc zawiodło fanów wydając przepełniony błędami, jeszcze raz ten sam produkt „opanierowany” w inną bułkę tartą. Gracze nauczeni przez historię (Assassin’s Creed i takie Call of Duty) na wiadomość o nowych przygodach Człowieka Nietoperza nie zareagowali już tak entuzjastycznie, jednak światełkiem w tunelu okazała się informacja o studiu odpowiedzialnym za nową grę z Gackiem, którym okazało się znane i sprawdzone Rocksteady. Batman więc wrócił do rodziców. Rocksteady nie chcąc zawieść fanów musiało się wyjątkowo postarać wypuszczając na rynek innowacyjny produkt, który zamknie serię Arkham w wielkim stylu. Czy podołało?Wydaje mi się, że tak. 


Chopcy! To nasze miasto!



Batman: Arkham Knight przedstawia historię mającą miejsce kilka miesięcy po wydarzeniach z poprzedniej części. Przestępczość na ulicach spadła, a Batman pilnuje porządku w mieście w tym sam już lekko zużytym kostiumie oraz nieraz wspomina wydarzenia z Arkham City. Szybko się jednak okazuje, że była to cisza przed burzą, gdyż stary przeciwnik Batmana - Strach na Wróble, postanawia rozpylić gaz strachu w mieście, zmuszając przy tym obywateli do ewakuacji pozostawiając na ulicach Gotham jedynie przestępców, Mrocznego Rycerza oraz Jima Gordona z policjantami GCPD na czele. Zmiana antagonisty nie wpłynęła w negatywny sposób na historię, która ponownie jest najciekawszym elementem gry uniemożliwiającym graczowi odłożenie pada. Poza Strachem na Wróble, Batman na swojej drodze spotka starych znajomych jak Człowieka Zagadkę, Pingwina, czy Dwie Twarze, ale i również tytułowego Arkham Knight’a - nową postać w sadze, nienawidzącą Batmana oraz pragnącą jego śmierci - którego tożsamość intryguje do samego końca gry. Niezaznajomieni z uniwersum gracze, z pewnością poczują się zaskoczeni gdy dowiedzą się kto ukrywa się pod maską Rycerza Arkham, jednak zagorzali komiksowi fani od pierwszych słów wypowiedzianych przez postać będą snuli słuszne teorie kim może być Arkham Knight. Nie pojawia się on zbyt często, przez co jego osoba nie znudzi się graczom. Z pozostałymi przeciwnikami możemy się spotkać tylko w zadaniach pobocznych, które możemy wykonywać w dowolnym momencie z poziomu menu wyboru zadań. Jest to usprawniona metoda znana z poprzednich części. Zmianie uległo również miejsce akcji. Gotham to nie jest już opustoszałym miastem, w którym w dziwny sposób ubyło mieszkańców, a władze nie dają sobie rady z przestępcami. Tym razem na ulicach możemy zobaczyć liczne pościgi, do których możemy się dołączyć, pomagając biednym policjantom, wskakując na pojazd i wyrzucając z niego kierowcę (oczywiście w taki sposób, że przestępca nie wyrządzi sobie krzywdy, bo Batman nie zabija). Miasto zostało podzielone na trzy wyspy, do których dostęp uzyskujemy wraz z postępem fabuły.

Ale faza...


Nowością, która urozmaica i pomaga w poruszaniu się po Gotham jest słynny Batmobil, który widać był mocno inspirowany wozem Batmana z filmowej trylogii Nolana. Bryka Gacka, to istny czołg, który w dowolnym momencie może zmienić się w maszynę śmierci… znaczy ogłuszania, przechodząc w tryb bojowy oddając w ręce kierowcy działko maszynowe, wyrzutnię pocisków wybuchowych, moduł włamywania się do dronów oraz kilka innych gadżetów. Poza wspomaganiem poruszania się po mieście, Batmobil również otwiera Batmanowi niedostępne drogi, których co ciekawe jest tak sporo, że w pewnym momencie można zadać sobie pytanie „Jak Bruce sobie wcześniej radził bez tego Batmobilu?!” Pojazd Batmana również otrzymał specjalnych przeciwników - bezosobowe pojazdy dowodzone przez Arkham Knighta. Popatrzmy na to logicznie… Jeżeli Rycerz Arkham chciałby załatwić Gacka raz na zawsze (a podobno dobrze go zna), mógł wysłać na niego armię czołgów sterowanych przez ludzi, bo wtedy miałby problem z niszczeniem pojazdów, gdyż przed zniszczeniem musiałby dodatkowo uratować siedzących w środku zbirów… Ale wróćmy do walki z dronami. Jest to bez wątpienia dosyć kontrowersyjny element gry. Widać, że został on wprowadzony na siłę. Walkę rozpoczynamy od przejścia w stan bojowy, w którym Batmobil porusza się z kocią zwinnością - koła obracają się o 360 stopni! - po czym możemy zabrać się za likwidowanie pojazdów. 


Nie ruszaj się, dobra? 



             Podobnie jak normalna walka poza pojazdem, i ta w Batmobilu została podzielona na elementy skradane, w którym będziemy musieli zakraść się do pojazdu oraz zlikwidować go jednym celnym strzałem i zbiorową „masakrację”, podczas której zmierzymy się nawet w 50 wrogami na jednej arenie. 
Weterani poprzednich części mogą poczuć się zaskoczeni, że w Arkham Knight kilku zmian doczekał się również system walki, ale już uspokajam, są to zmiany tylko na lepsze.  Jest dosyć dużo, jednak na samym początku warto zwrócić uwagę na najistotniejszą innowacją w trybie otwartej walki, czyli interakcję z otoczeniem. Teraz Batman może podnieść leżący na ziemi przedmiot i wykorzystać go do walki wręcz lub rzucić nim w stronę wroga. Poza tym jest w stanie wykorzystać otoczenie do szybkiej neutralizacji przeciwników, na przykład zrzucając lampę na głowę oponenta, czy wsadzając go do skrzynki z bezpiecznikami (oczywiście w taki sposób aby nie odniósł śmiertelnych obrażeń). Kolejną nowością jest tryb Dual Plan i z pewnością pojawiające się tu Wasze skojarzenia z GTA V są słuszne. Dodatek ten umożliwia zmianę bohaterów w dowolnym momencie podczas walki oraz pozwala na wykonywanie specjalnych  wykończeń zespołowych rodem z Mortal Kombat. W znacznym stopniu urozmaica on walkę, bo wystarczy sobie wyobrazić styl Batmana połączony z tanecznym stylem Catwoman. Łącząc je otrzymujemy widowisko, którego nie powstydziłby się niejeden choreograf. Nowości pojawiły się również w sekcjach skradanych. W nich również Batman będzie mógł wykańczać przeciwników wykorzystując otoczenie, jednak na uwagę zasługuje „Nokaut z zastraszeniem”, które przed premierą było dla mnie dosyć kontrowersyjnym posunięciem znacznie ułatwiającym likwidowanie przeciwników. Myliłem się. Nowość pozwalająca na płynne przeskakiwanie między przeciwnikami rodem z filmów „Matrix” nie jest dostępna cały czas, aktywuje się w momencie cichego zlikwidowania przeciwnika. Gdy pomyślnie i cicho unieszkodliwimy oponenta Batman będzie mógł rozpocząć „nokaut z zastraszeniem”, w tym momencie czas zwalnia, a my będziemy mogli dosłownie latać między kroplami deszczu zaznaczając kolejne cele Człowieka Nietoperza. Na początku opcja ta umożliwia likwidację trzech oponentów, jednak wraz z postępem będziemy mogli dokupić ulepszenie umożliwiające ogłuszenie aż 5 przeciwników. 

Kto następny?



Podobnie jak w poprzednich częściach, w Arkham Knight protagonista postanowił przyodziać nowe wdzianko. Tym razem kostium nie przynosi tylko zmian wizualnych, lecz również umożliwia Batmanowi wykonywanie wspomnianej wcześniej specjalnej kombinacji - „nokautu z zastraszeniem”. Trzeba jednak przyznać, że wizualnie prezentuje się znakomicie. Jest to zasługa rewelacyjnej grafiki. Co ciekawe gra powstała na dosyć wiekowym już silniku Unreal Engine 3, na tym samym co pozostali młodsi bracia, jednak w Arkham Kngiht pokazuje drzemiącą w nim moc zademonstrowaną na pierwszym zwiastunie. Nie przypuszczałem, że dożyję czasów, w których gry będą wyglądały tak samo jak demo technologiczne. Deszczowe, rozświetlone miasto Gotham potrafi nacieszyć oko nawet najbardziej dociekliwego widza, gdyż zadbano o nawet najdrobniejsze szczegóły, jak: krople deszczu uderzające w strój Batmana, realistycznie zachowujące oświetlenie podczas ulewy, brudzące się Batmobil, czy wprost przepiękna wody. Normalnie cud miód i malina. Podobnie jest z efektami dźwiękowymi. Muzyka tak samo jak w poprzednich częściach buduje klimat i napięcie, nie odstępując od klasycznego już motywu głównego serialu Batman: The Animated Series. 



Na oklaski zasługuje również voice acting. W Batmana ponownie wcielił się Kevin Conroy, Troy Baker użyczył swojego głosu Two-Face’owi, a znanego już prawie wszystkim Nolan Noth’a usłyszymy jako Pingwina. Dla fanów serialu i poprzednich części gry przygotowano smaczek związany z głosem pewnej postaci.  
Dobra. Omówione to co się nie zmieniło, więc można wrócić do zmian. W Arkham Knight również postanowiono ulepszyć system rozwoju postaci. I tym razem będziemy zdobywać punkty, które będziemy mogli przeznaczyć na zakup ulepszeń w kilku kategoriach, lecz teraz każdy punkt będzie można zdobyć na kilka sposobów: poprzez wykonywanie poszczególnych zadań pobocznych, zdobywanie punktów doświadczenia oraz kończenie wyzwań z trzygwiazdkowym wyróżnieniem. Punkty będziemy mogli przeznaczyć na rozwój wytrzymałości stroju protagonisty, zakup nowych ciosów specjalnych, ulepszeń pojazdu lub swoich słynnych gadżetów. 

Hacking in progress.


Po zakończeniu głównego wątku, gra podobnie nie pozostawia gracza samego, a jest to zasługa Człowieka Zagadki, który podobnie jak w Arkham Origins, Asylum i City porozstawiał naszemu protagoniście trofea do zdobycia oraz pozadawał dosyć ciekawe zagadki do rozwiązania. Dziwne mogą okazać się zagadki - wyścigi, w których będziemy musieli przejechać Batmobilem w określonym czasie tory naszpikowane przeszkodami przez Riddlera. Poza tym ponownie doświadczymy wyzwań dla samego Batmana, ale i również jego pojazdu, polegające na zlikwidowaniu określonej liczby pojazdów w dosyć finezyjny sposób, w celu zdobycia jak najwyższej liczby punktów. Jednym słowem, gra od samego początku do końca nie nudzi. Na całe szczęście zrezygnowano z trybu multiplayer, który wybitnie został dodany na siłę w poprzedniej części.


Następny wjazd będzie na Twoją chatę.


I tak prezentuje się cały Batman Arkham Knight. Zgrabnie i bardzo dobrze napisana historia zamykająca serię Arkham przepełniona zwrotami fabularnymi wywołujące niejeden uśmiech na twarzy komiksowego fana. Widać, że twórcy garściami czerpali inspiracje z takich perełek jak „Śmierć Rodziny”, czy… dobra nie chcę zdradzać więcej. Walka dalej sprawia niesamowitą frajdę, a wykończenie z zastraszeniem jest na tyle widowiskowe, że aż chce się po cichu eliminować oponentów. Miasto i bohaterowie wyglądają tak pięknie, że (parafrazując klasyka) „można pomylić z prawdziwością”. Jedynymi wadami mogą być: początkowe trudne do opanowania sterowanie Batmobila oraz związane z nim innowacje, które widać że zostały wprowadzone na siłę z wyścigami Riddlera na czele. Trafiłem również na kilka glitchy, przez które postać utknęła mi w budynku lub zostałem przygnieciony przez spadającego z nieba przestępcę, zamkniętego przed chwilą przeze mnie w areszcie. Nie miałem prawie żadnych problemów z grą, może była to zasługa platformy, na której grałem czyli PlayStation 4, na którą Batman Arkham Knight został najlepiej zoptymalizowany. Warto wspomnieć o wersji PC-towej, której port był na tyle niegrywalny, że został wycofany ze sprzedaży. Poza tymi kilkoma błędami, jest to na tyle solidne zwieńczenie rewelacyjnej serii, na których fundamentach, może być bez problemu budowana nowa saga gier o Człowieku Nietoperzu. Jeżeli jesteś graczem PC-towym, to kupuj od razu gdy gra będzie ponownie dostępna w sprzedaży.